kto nie skacze ten z torunia

Listen to unlimited or download kto nie skacze ten z policji by Robert The Człowiek in Hi-Res quality on Qobuz. Subscription from £10.83/month. Na żużel można iść z rodziną, ba, można nawet iść z rodziną w barwach swojej drużyny na mecz wyjazdowy. Owszem zdarzają się animozje i przyśpiewki przeciwko innym drużynom, ale do najpoważniejszych można zaliczyć np.: „Kto nie skacze ten z Torunia”, czy tytułowa: „Unia Leszno to nie jest polski klub”. Zobacz 33 odpowiedzi na pytanie: Kto z was jeździ konno? Ile lat? I co już umie np. czy skacze przez przeszkody itp. 205 views, 7 likes, 0 loves, 0 comments, 0 shares, Facebook Watch Videos from Dmuchańce GAMES: W serii "śmiali się i dokazywali" przypominamy, że kto nie skacze ten z policji 露‍♂️露‍♀️ 19 września 2022. Przymus wolności. Kto nie skacze ten niewolnik…. Dziś rusza w Polskę furgonetka, a w social mediach zaczyna się szeroko zakrojona akcja "witaj szkoło - żegnaj religio", która rzecz jasna nie ma na celu tylko usunięcia religii ze szkoły, ale "wklejenie" w świadomość młodych ludzi, że rodzina to zło, a wulgarne nonton film blue is the warmest colour full movie subtitles. Tuż po tegorocznym barażu napisałem felieton. Pewien Redaktor obiecał mi na Gali PGE Ekstraligi, że go opublikuje, choć zastrzegłem, że będzie wobec niego, i nas samych – dziennikarzy, krytyczny. W odpowiedzi, przy świadku, usłyszałem, że Redaktor nie ma z tym problemu i chętnie przyjmie konstruktywną dyskusję. Kiedy jednak wysłałem tekst, zmienił zdanie i poinformował mnie, że felieton nie pójdzie. Złagodziłem więc jego ton, ale Redaktor decyzji nie zmienił. Przyjąłem argument, że nie życzy sobie na prowadzonym przez niego portalu takich uwag. Uszanowałem to, a może nawet trochę zrozumiałem. Zresztą – nie miałem wyjścia. I pewnie schowałbym go do szuflady, gdyby nie seria niezwykle niesprawiedliwych i bolesnych dla wielu ludzi artykułów o Motorze Lublin na tymże portalu. Ale nie o Motor chodzi, a o sprawę. Motor był tylko zapalnikiem i pozostaje przykładem, oraz punktem wyjścia do dyskusji o problemie, który może spotkać każdy klub lub Zawodnika. Zaznaczam, że tekst powstał długo przed tą zastanawiającą, szkalującą kampanią. Napisałem go w okresie finałowo – barażowym, kiedy przez jakiś czas czytywałem ów portal. Uprzedzając ew. zarzuty o obronę klubu, z którym jestem emocjonalnie związany, podkreślam, że nie było w nim nawet najmniejszej wzmianki o Motorze. Zszokowały mnie słowa odnoszące się do Zawodników innych drużyn i atmosfera, w jakiej oceniano ich jazdę, charakter i podsumowywano decyzje Kibiców, którzy wybierali laureatów Gali. To, co wydarzyło się później na ww. portalu, oraz kilka długich rozmów z Redaktorem, skłoniło mnie do publikacji pełnego tekstu mojego felietonu poniżej. W głowie nie mieści mi się, jak można w tak obrzydliwy sposób nie tyle nie doceniać, co choćby nie szanować ciężkiej pracy wielu „Motor popełnił błąd awansując do PGE Ekstraligi?” „Motor źle zabrał się za transfery i został z ręką w nocniku” „Mecze Motoru przykro będzie oglądać. Jest dużo słabszy niż rok temu Unia”Teraz uwaga jeszcze bardziej. wysyłam Redaktorowi felieton. Co następuje: „Pawlicki i Lindbaeck nie dali się skusić Motorowi” „Motor nie wygra nawet na swoim torze?” „Motor nie powinien był się pchać do Ekstraligi. Popełnił błąd” „Domowy tor ostatnią nadzieją Motoru”Uwaga po raz trzeci. Napisałem złagodzoną wersję felietonu, żeby uruchomić jakąkolwiek refleksję nad tym, co się wypisuje i długo, bezskutecznie namawiam Redaktora do publikacji. Podziałało, ale nie w tę stronę: „Beniaminek głównym kandydatem do spadku. Z takim składem Motor daleko nie zajedzie” „Skład Motoru zamknięty. Trzeba liczyć na dwa małe cudy. Unia Tarnów była silniejsza” „Motor zbudował skład na pierwszą ligę. Potrzebny cud”To tylko tytuły, lub ich fragmenty. W tekstach - „Z tego, co miał w tym roku Motor to tylko Wiktor Lampart nadaje się na ten najwyższy poziom.” - „Motor znał sytuację na rynku, gdy jechał w finale z ROW-em. Wiedzieli, co jest grane. Dla mnie ROW był lepiej przygotowany na Ekstraligę.” - „Nawet jakby po awansie mieli zostać Szczepaniak z Lebiediewem, to wyglądałoby to sto razy lepiej niż Motor.” - „Motor ma pecha do krótkowzrocznych działaczy.” - „Uważam, że [Motor] powinien odpuścić. Tak twierdzę, bo rok jazdy w Ekstralidze może bardzo zaszkodzić Motorowi. Łomot w niemal każdej kolejce zawróci klub w rozwoju o lata świetlne.” - „Motor nie ma żadnej koncepcji. Naprawdę boję się o ten ośrodek. Jak wytrzymają to lanie i czy po roku nie odechce im się żużla.” - „Dla mnie ROW był lepiej przygotowany na Ekstraligę. Tam są zręby.” - „Współczuję telewizji, która będzie musiała pokazać wyjazdowe mecze lublinian. Zawsze można wyłączyć telewizor.”Pomijając to, że wiele faktów było wyssanych z palca, wiele liczb nieprawdziwych i wiele nazwisk, do których rzekomo dzwoniono z Lublina, wyjętych z zielonego lasu – to przecież tylko kwestia dziennikarskiej rzetelności – poraża mnie coś innego. Powyższe cytaty zaczerpnąłem z jednego, powtarzam: JEDNEGO artykułu! Określić to wiadrem pomyj wylanych na klub, to za mało. I nie obchodzi mnie, że część tych fraz to przytaczane słowa „ekspertów”, bo to do dziennikarza należy ich wybór i ton, w jakim opisuje dany problem, oraz w jakim nastroju proponuje debatę. Cytat nie jest tu żadnym argumentem, ani usprawiedliwieniem. Jeśli Sebastian Niedźwiedź powiedział, że „pojechał jak p...a”, to znaczy, że ja mogę swobodnie używać tego sformułowania w trakcie komentowania wyścigów? Nie, nie mogę. Dlaczego? Bo myślę. Tu nie chodzi tylko o Motor, bo zdecydowana większość dumnych Lubelaków ma na teksty Redaktora to, co Pan Krzysztof Mrozek… Ale co to znaczy, że Motor jest słabszy nawet od Unii Tarnów? A Unia to co, jakiś odpad, czy może mega waleczna drużyna, która dała nam w tym roku tak wiele emocji? Co znaczy, że „nawet jakby mieli zostać Szczepaniak z Lebiediewem”? To Mateusz Szczepaniak i Andrzej Lebiediew są jakimiś półzawodnikami, w dodatku bez imion? Co znaczy, że ROW miał „zręby”? Nieśmiało zauważam, że te „zręby” w sportowej walce przerżnęły z Motorem trzy z czterech meczów w tym roku, w tym decydujący o awansie różnicą 16 punktów. Te ekstraligowe „zręby” nie potrafiły też wygrać żadnego meczu z przedostatnim w lidze Falubazem i to bez kontuzjowanego lidera, Patryka Dudka. Co znaczy, że „Motor ma pecha do krótkowzrocznych działaczy”? Ludzie, którzy wyciągnęli klub ze zgliszcz organizacyjnych i finansowych, zbudowali składy, które zdemolowały obie ligi i w dwa lata awansowały do PGE Ekstraligi, są słabymi działaczami??? Czegoś nie rozumiem. Odkopano z czeluści prężny ośrodek żużlowy, wszyscy Zawodnicy chwalą sobie jazdę w klubie, nikt nie ma zaległości finansowych, a Kibice ze Speedway Euphoria zebrali 580 litrów krwi dla potrzebujących! Może warto byłoby zrobić szum wokół tego? I najważniejsze – Motor w sezonie 2019 nie przegrał jeszcze żadnego meczu. Oczekiwanie, napięcie, dreszcz emocji przed inauguracją, odliczanie dni do tego, na co całe Miasto czekało 24 lata – to jest wielka radość, o której Lublin tak długo marzył. To powinien być najbardziej radosny czas od ćwierćwiecza! Niezależnie od tego, czy Motor zadomowi się w Ekstralidze na sto lat, czy spadnie po roku – po jaką cholerę uprzykrzać Lubelakom ten magiczny, wytęskniony czas? Podobną radość przeżywano niedawno w Tarnowie, Grudziądzu i Rybniku. Motor będzie walczył! I dajmy mu walczyć. Na torze, a nie w jakichś bzdurnych artykułach. Mocno wierzę, że Kibice udowodnią, jak bardzo kochają ten sport. I że będą zawsze z drużyną. Że docenią charaktery, waleczność i oddanie swoich Zawodników. A jakie to da wyniki? Ja, w przeciwieństwie do Redaktora, nie mam pojęcia i strasznie mi z tego powodu dobrze. Bo na tym, do jasnej ciasnej, polega sens sportu! Właśnie. Dziwię się, jak dwóch ludzi zajmujących się ukochaną dyscypliną, może tak biegunowo odmiennie pojmować sport i istotę rywalizacji?! Jak do głowy może komuś przyjść sformułowanie, że „należało odpuścić awans”?! To tak niedorzeczne, że aż strach. Cóż, albo ktoś był/jest sportowcem i dałby się poharatać za pokonanie przeciwnika na torze, czy jakimkolwiek boisku, niezależnie od tego, czy jedzie o mistrzostwo świata, czy gra mecz międzyblokowy, albo ktoś nigdy tego nie czuł i nie rozumie, czym w ogóle jest sport, miłość do wygrywania. „Odpuścić awans”… żenada. Kim wtedy byliby działacze, którzy zaproponowaliby zawodnikom takie rozwiązanie i jakie artykuły na ich temat by powstały? Byliby skończonymi bałwanami działającymi wbrew sportowemu duchowi. No i oszustami. Jestem zdumiony radą Redaktora, by oszukiwać w sporcie. Na koniec tego przydługiego wstępu jeszcze raz zaznaczam, że tu nie chodzi o obronę Motoru. Chodzi mi i zawsze będzie chodzić o każdy klub/człowieka, któremu z premedytacją wyrządzana jest krzywda. Teraz padło na Lublin, za rok to może być Gdańsk, Łódź, Gniezno… każdy z zaplecza i 2 Ligi. Nie chodzi mi o pewną estetykę języka. Ja nie czepiam się szukania newsów, sensacji – to praca nas wszystkich, dziennikarzy. Czepiam się tonu i nastroju, w jakim budowane są niektóre opowieści. Każdy fakt można przedstawić złośliwie, albo w cywilizowany sposób. Rzetelny tekst, albo agresja i zniewaga - to jest wybór dziennikarzy. Wiem, że niewiele mogę ponad to, by nie pozostawać głuchym i obojętnym. A może to nie tak mało? Nie pozwolę sobie po prostu na to, by kiedyś mieć do siebie żal, że nie zareagowałem. To wyłącznie moja opinia, jestem jej pewien i będę bronił swojego stanowiska. Mogę nawet wziąć się z kimś za łby, nie ma problemu – może taką polemiką Kibice akurat by się zainteresowali? Tych, którzy doczytali aż do tego momentu i nie mają dosyć, zapraszam na felieton, który napisałem po barażowym rewanżu ROW – Falubaz. TYLKO MOTOR: Advocatus (d)Jaboli Czegóż tam nie było?!? Spaliśmy na dziko, straszyliśmy kakadu, a dzikie kangury straszyły nas. Łamaliśmy zakazy, wjeżdżaliśmy motorami na klify, piliśmy młodzieżowe ilości najtańszego wina, wkręcaliśmy przerażonych turystów, że spadamy w przepaść, wbijaliśmy na krzywy ryj (jeden kudłaty, drugi łysy, jak kolano) do boksu Marca Marqueza podczas MotoGP na Phillip Island, przebieraliśmy się w samolocie w motocyklowe zbroje i rozśmieszaliśmy stewardessy. Ale to nie jest ważne. Najważniejsze, że przez dziewięć dni właściwie non stop się śmialiśmy. Korzystając z SGP w Melbourne, ruszyliśmy w tygodniową motocyklową podróż po Australii. Zatrybiło. A to wcale nie jest takie oczywiste. Bo, żeby jechać z kimś motorem przez tydzień, należy zgrać się na wszystkich płaszczyznach. A najtrudniej zgrać się na tych najprostszych: trzeba podobnie jeździć, mieć podobne wymagania i zbliżoną wytrzymałość (na niską temperaturę i ludzką głupotę), podobnie jeść i wydawać podobne pieniądze. Łatwe? Tylko w teorii. My zgraliśmy się fantastycznie. Na tyle dobrze, że nagrań z tego wyjazdu do dziś nie mogą obejrzeć ani Sylwia, ani Ewcia, ani nikt inny. To wciąż tylko nasze wariactwo. Kufer pełen szalonych wspomnień dwóch dobrze zgranych ludzi, którzy na chwilę zapomnieli, że są budziki, telefony i podatki. Już wcześniej skomentowaliśmy wiele imprez, dobrze się ze sobą bawiąc, ale to właśnie w Australii poznałem Mirasa Jabłońskiego. Dobrego kumpla. Godzinami rozmawialiśmy o życiu, rodzinach, ambicjach, błędach, grzechach i sukcesach. Dzisiaj wiem, że mogę liczyć na Mirka, tak jak on może liczyć na mnie. Wiem, że jest po prostu dobrym człowiekiem i tu można tak naprawdę skończyć jego opis. Po co dodawać, że bezgranicznie kocha swoją rodzinę, że bezinteresownie i po cichu pomaga innym ludziom, że zdrowo patrzy na sport? Z żoną Sylwią uwielbiają psy. Widok Mirasa, który rano kotłuje się z nimi na trawniku przed domem, jest doprawdy boski. Każdą wolną chwilę chce spędzić z dziećmi, które rosną na porządnych sportowców. Poświęca im mnóstwo czasu, angażuje w zajęcia fizyczne i akcje dobroczynne, uczy bycia przyzwoitym. Jest dobrym mężem i kapitalnym ojcem. Naród ma z nim jednak mnóstwo kłopotów… Bo niby jak może oceniać jazdę zawodników z Grand Prix, skoro ma dwudziestąktórąśtam średnią w pierwszej lidze?!? Kim on w ogóle jest i co osiągnął, żeby to robić? Niech się głupkowato nie śmieje, bo z tym ryczącym Dryłą robią z siebie większych idiotów, niż naprawdę są! I to jest właśnie część problemu, o którym dzisiaj. Słyszę/czytam zarzuty dotyczące Jabola i ten pada najczęściej. A przepraszam, czy piłkę komentują sami najlepsi kopacze w historii polskiego futbolu, sami mistrzowie świata i zwycięzcy Ligi Mistrzów? Dawno nie słuchałem, ale jestem niemal pewien, że nie. Mi przy mikrofonie w ogóle nie jest potrzebny największy mistrz żużla w historii; ja potrzebuję fachowca i osobowości. U Jabola imponuje mi jego spostrzegawczość, swoboda wypowiadania się i lekkość w obrazowym przekazywaniu myśli cennych dla każdego obserwatora. No i chęć, zapał do pracy. I to się dla mnie liczy. Jakość transmisji. Na żużlu jeździ kupę lat i zna się na tym. Co nie znaczy, że jest najlepszym zawodnikiem. A czy jest, to mi akurat wisi. Chciałbym, żeby każdy widział tyle, co on i potrafił choć w części tak lekko i zrozumiale wyjaśnić to naszym Widzom. A ile razy Miras otwarcie, z humorem i rozbrajającą szczerością mówił o tym, jak bardzo chciałby jeździć przynajmniej w połowie tak dobrze, jak o tym opowiada? Dystans, świadomość, wiedza, komunikatywność – moim zdaniem ma wszystko, żeby porządnie komentować. I będę go bronił. Bo smutno mi, kiedy niesłusznie dostaje po dupie, samemu bronić się nie mając jak. A czy ktoś wie, ile razy odmówił wizyty przy pulpicie, bo akurat miał zaplanowany dodatkowy trening indywidualny? Bo w Starcie nie szło. Jak rezygnował ze współpracy w obawie przed negatywnymi komentarzami? Albo jak przybiegł na stanowisko kwadrans przed pierwszym wyścigiem i powiedział „Przepraszam. Wczoraj nie miałem głowy, żeby odwołać, a dziś nie chciałem ci już robić kłopotów, więc przyjechałem. Ale wybacz, jak coś będzie nie halo, bo myślami jestem gdzieś indziej. Córka poważnie mi zachorowała…”. I to naprawdę była – i jest! – poważna choroba. Dla ojca rzecz najgorsza. Potem pojechał bardzo słaby mecz. Więc poszedł hejt. Bo co kogoś obchodzi jakaś tam córka… Nie chciałem publikować tego tekstu w trakcie sezonu, żeby uniknąć oskarżeń o obronę jednego, lub drugiego zawodnika. Bo to nie jest tekst o Mirosławie Jabłońskim. Naprawdę. To jest tekst o świadomości, umiarze i szacunku. Uwielbiamy ostre wyścigi, twardą rywalizację, szalone ataki i jazdę na pełnym ryzyku. Zgoda. Ale na tych motorach siedzą żywi ludzie. Ze swoimi problemami, niedoleczonymi kontuzjami, niewyspani, z bólem zęba, albo odpadającą ręką. Ze swoim strachem… Każdy z nich ma bliskich, swoje rozterki i obawy, swoje lepsze i gorsze momenty w życiu. A niektórzy – swoje demony z tyłu głowy. I zdziwilibyście się pewnie, którzy. Wiecie na przykład, kto w tym sezonie jeździł z zapaleniem ucha i kiedy wkręcał gaz pod taśmą, to niemal mdlał z bólu? Komu po kolejnej operacji oszalał organizm? Krew zmieniła charakterystykę, dramatycznie spadła odporność, pojawiły się uczulenia? Kto musiał zmienić dietę, bo przy nałożonych obciążeniach narządy wewnętrzne nie dawały rady? Kto musiał raz w tygodniu badać krew, bo poprzedni zabieg nie do końca się udał? Kto w swoim mieście czuł się tak niepewnie, że w trakcie sezonu chciał się wyprowadzić? Kto przestał odbierać telefony, bo bał się, że to kibice, albo, co gorsza, dziennikarze? Kto jechał półprzytomny, bo portal radośnie ogłosił, że „jest tylko poobijany”? Co to, do cholery ciężkiej, w ogóle znaczy „tylko poobijany”?! Może tak pisać/mówić jedynie ktoś, kto nigdy porządnie nie wyglebił, albo chociaż nie dostał po pysku. „Poobijany”, kurde… czyli co – w pełni sił, tak? O opisywaniu spraw prywatnych nie wspominam, bo to poniżej akceptowalnego poziomu. Ale one są. I wpływają na zawodników, tak jak na wszystkich innych ludzi. Po jednej stronie mamy bardzo odważnych facetów, dzięki którym cała ta gra w ogóle funkcjonuje, a po drugiej jest rzesza obserwatorów – Kibiców, dziennikarzy i wszelkiej maści filozofów, którzy też mają odwagę, ale do rzucania gnojem. To my. I prawda jest taka, że zawodnicy nie muszą nas rozumieć, ale my ich powinniśmy. Mam wrażenie, że dziennikarze żużlowi miewają kłopoty z zachowaniem odpowiednich proporcji. Ja wiem, że jest walka o klienta, klikalność itd., że żurnalistom wolno sporo i coraz więcej, że wszystko ma kipieć od emocji. Ale według mnie są jakieś granice. Przestałem tu pisać w miarę regularnie po tekstach na temat przejścia Grzegorza Walaska do Gorzowa – tych o skakaniu, śpiewaniu i kibicach zielonogórskich rzekomo czekających na niego w rodzinnym mieście, by go pożreć. To było cholernie nie w porządku i nie dostrzegałem wtedy żadnego sensownego wytłumaczenia tego ostrzału. Teraz chciałbym jednak opublikować tu jeszcze kilka felietonów. Ten pierwszy z nich jest o szacunku i zachowaniu minimum przyzwoitości. I dostrzeganiu człowieczeństwa u żużlowców. Jak to jest możliwe, że komuś przechodzą przez klawiaturę teksty, w których zwodnicy nazywani są „kevlarmi”, albo „frajerami”. Że wybór kibiców odnośnie trenera Stanisława Chomskiego określa się „nieporozumieniem”, a Maciejowi Janowskiemu zarzucany jest brak charakteru? Noż kuźwa mać! Janowskiemu?!?! Brak charakteru? To jest jakiś absurd totalny. Naprawdę trzeba mieć złe intencje, żeby tak powiedzieć. A to są cytaty tylko z jednego, wybranego tygodnia! Dzień po barażu pewien redaktor pisze, że Woryna „nie zasłużył na lincz”… Ale ten sam człowiek pół godziny po meczu napisał, że „Woryna zawalił baraże!”, a 67 minut później inny kolega dodał na tym samym portalu, iż to „Woryna zawalił baraż”. Czymże to jest, jeśli nie prowokowaniem takiegoż linczu właśnie? Nie akceptuję tego. Tak po prostu nie wolno i nie chcę tu nawet uzasadniać, dlaczego, żeby nie musieć przytaczać najbardziej przykrych przykładów. To, co pisze się o innych ludziach, ma potężną siłę. Trzeba mieć tego świadomość i korzystać z niej nader roztropnie. Łatwo, naprawdę łatwo kogoś skrzywdzić. A z rozmów z zawodnikami wiem, bo rozmawiam z wieloma, że niektórzy nie są obojętni na te wpisy. Jak wszyscy ludzie – jedni zleją to z automatu, innym, bardziej wrażliwym, może to zatruć życie. A niektórym wyjątkowo lekko przychodzi rzucanie ciężkich słów… Nie jestem jakimś totalnym oszołomem i romantykiem, żeby wierzyć, że wszyscy nagle możemy zacząć budować coś pozytywnego, mieć dla siebie uśmiech, albo przynajmniej wyrozumiałość. Oczywiście tak się nie stanie, bo za dużo osób ma interes w tym, żeby nie było za wesoło. Ale są granice brawury i wg mnie tę granicę wyznacza przyzwoitość. Przynajmniej na jakimś elementarnym poziomie. Dotyczy to dziennikarzy, komentatorów, Kibiców i ludzi, którzy wyrażają opinie w komentarzach. I samych Zawodników także! Każdy może ten tekst przeczytać, lub nie, przemyśleć, lub nie, odpowiedzieć, lub nie. Skrytykować, zmieszać z błotem, albo wziąć się ze mną za łby – nie dbam o to. Chciałbym jednak, by potraktowano go, jako moją prywatną opinię, zaproszenie do dyskusji, a może jakieś nowe otwarcie. I bardzo serdecznie proszę o szacunek. Jak możemy wymagać go dla środowiska od innych, skoro sami mamy go dla siebie czasem tak niewiele? Darek, Ty masz niemal wszystko, żeby się udało: całe środowisko czyta Twój portal, masz najwięcej odsłon i komentarzy, to Ty w dużej mierze kreujesz atmosferę, w jakiej dyskutuje się o żużlu w polskich mediach. To wynik Twojej pracy i zaangażowania. Nikt Ci tego nie odbierze. Masz wiele możliwości, ale też i kilka obowiązków. W tym jeden najważniejszy – odpowiedzialność. Dźwigasz ogromną odpowiedzialność chłopie i im szybciej to do Ciebie dotrze, tym lepiej. Tak, jak do każdego z nas – Żużlowców, Kibiców, działaczy i dziennikarzy. Każdy powinien spojrzeć na siebie. Nie trzeba ciągle oczerniać, wyśmiewać, szczuć i prowokować. Wysysać z palca kwoty transferowe i publikować niesprawdzone informacje – to bez sensu, my – dziennikarze – powinniśmy to mieć na uwadze, bo to sprawa dla nas fundamentalna. Rzetelność. Spróbujmy może częściej wychodzić z negatywnego rejestru – ja postaram się nie dotknąć niesprawiedliwie nikogo komentując mecz, a potem może nie przeczytam, że frajerzy bez charakteru doją innych. Ależ byłoby fajnie! Ważyć słowa i epitety, bo to naprawdę ostra broń. Żeby było jasne – nikt mnie do tego felietonu nie zachęcał, nikt nie sugerował tematyki, a Jabol pewnie by mi urwał łeb, gdybym go uprzedził o takim zamiarze, bo to zbyt skromny typ. Piszę z poczucia obowiązku, bo wciąż wierzę, że jest sens. Że można zawalczyć o więcej serdeczności dla nas wszystkich. Jeśli chociaż jeden komentujący wyhamuje z inwektywami, bo pomyśli „kurczę, nie będę przeginał, facet to przeczyta i coś mu strzeli do głowy”, to już będzie wielki sukces. Bo dzisiaj każdy z tych zagotowanych Kibiców, który w komentarzach obraża innych, wybroni się bez problemu: „co wy chcecie ode mnie, skoro sami dziennikarze nazywają zawodników frajerami”? I będzie miał rację. Sezon się skończył, zaraz zacznie się napinka transferowa. Będzie ocenianie, dogryzanie, sugerowanie itd. A przede wszystkim traktowanie Zawodników, żywych ludzi, jak towary w sklepie: „ten jest do bani, nic nie wart, weźcie se go, my bierzem tamtego, z tego już nic nie będzie, ten jest sprzedawczykiem, to kevlar, albo frajer, złotówa bez charakteru, niech lepiej kończy karierę”. Mnie to już nie bawi. A chciałbym, żeby żużel mnie bawił. Naprawdę. Ktoś jeszcze chętny? W pierwszym domowym meczu sezonu 2022-23 Pogoń Siedlce zmierzy się z Polonią Warszawa. Pogoń Siedlce w inauguracyjnej kolejce nowego sezonu przegrała z rezerwami Zagłębia Lubin 0:1. Teraz siedlczan czeka pierwsze w obecnych rozgrywkach domowe starcie. Rywalem podopiecznych Damiana Guzka będzie inny z beniaminków – Polonia Warszawa. Początek spotkania biało-niebieskich z Czarnymi Koszulami w sobotę o godzinie 17:00. Dla Polonii sobotni mecz w Siedlcach będzie pierwszym w obecnych rozgrywkach. Klub ze stolicy przełożył mecz pierwszej kolejki z KKS Kalisz na 14 września, dlatego też ekipa Rafała Smalca starciem z siedlczanami rozpocznie zmagania w eWinner II lidze. W dotychczasowej historii Pogoń i Polonia mierzyły się ze sobą siedmiokrotnie. Bilans tych starć jest zdecydowanie korzystniejszy dla Czarnych Koszul, które wygrały aż sześć razy, natomiast siedlczanie zwyciężyli tylko raz. Stosunek bramkowy wynosi 33:5 na korzyść Polonii. Sędzią sobotniej rywalizacji będzie Konrad Aluszyk. Arbiter z Torunia mecz z udziałem Pogoni poprowadzi pierwszy raz od sezonu 2018-19, kiedy to sędziował zremisowane 1:1 spotkanie siedlczan z Gryfem Wejherowo. Warto wspomnieć, że Pogoń do rozgrywek eWinner II ligi zgłosiła dwóch młodych zawodników – Szymona Muchę oraz Tomasza Wiewiórkę. źródło: własne; foto: Kamil Sulej Każdy żużlowy fan z Torunia powinien go kojarzyć. Niski wzrostem, wielki na torze. Wiesław Jaguś kończy 45 lat! Legendzie Apatora przesyłamy najlepsze życzenia i przypominamy ciekawe fakty historyczne z jego kariery. „Jagoda”, „Mały Rycerz” lub „Mały Wojownik”. Wiesław Jaguś to symbol przywiązania do drużyny i człowiek, który zapewnił Apatorowi konkretne sukcesy. Karierę żużlowa rozpoczął w 1992 roku. Zadebiutował przed własną publicznością 20 kwietnia. W pierwszym biegu pokonali go zawodnicy Motoru Lublin, Marek Kępa i Robert Birski. Taśmy dotknął Mirosław Kowalik i co za tym idzie Jaguś zdobył swój pierwszy punkt. W 2001 roku legenda Apatora wywalczyła z drużyną pierwszy złoty medal DMP. W decydującym meczu z Atlasem Wrocław (48:42 dla Aniołów), „Jagoda” zdobył 9 punktów i 3 bonusy. Para Jaguś – Tomasz Chrzanowski była prawdziwym postrachem wrocławian. Dwukrotnie przywiozła rywali na 5:1, a w biegu numer dziesięć rozdzielił ich Greg Hancock. Ostatecznie ekipa z grodu Kopernika wywalczyła tytuł. W 2003 roku wielu wierzyło w powtórkę. Jaguś był wtedy członkiem dream teamu. Rickardsson, Crump, Bajerski, Protasiewicz i pan Wiesław – wydawało się, że taki seniorski skład musi gwarantować sukces. Tymczasem po przegranym meczu w Częstochowie, Apator musiał zadowolić się srebrem, co rzecz jasna przyniosło spore rozczarowanie. Co nie udało się wtedy, wyszło torunianom w 2008 roku. Genialny Wiesław Jaguś przywozi 16+2 w Lesznie, a Anioły wygrywają na Smoczyku 49:41. W rewanżu było 47:43 i złoto na pożegnanie stadionu przy ul. Broniewskiego stało się faktem. W tym samym roku „Mały Rycerz” zajął z ekipą Marka Cieślaka drugie miejsce w DPŚ. Jeśli chodzi o cykl Grand Prix, to w sezonie 2007 Jaguś startował w nim jako stały uczestnik. Zapamiętamy przede wszystkim podium w GP Włoch na torze w Lonigo. Lepsi byli tylko Nicki Pedersen i Greg Hancock. Wiesław Jaguś zakończył karierę w 2010 roku. Na krajowej arenie najlepiej poszło mu w 1998 roku, kiedy to w Bydgoszczy zajął trzecie miejsce w finale IMP. Niektórzy powiedzą, że zabrakło mu wielkich sukcesów w turniejach indywidualnych, ale dla fanów z Torunia już na zawsze będzie legendą i symbolem „starych dobrych czasów”. W dniu jego 45. urodzin życzymy mu dużo zdrowia i wszystkiego co w życiu pozytywne! KONRAD MARZEC Podczas ostatniego Euro, przed spotkaniem polskiej reprezentacji z Grecją doszło do sytuacji, podczas której wielu kibiców jadących na mecz zaczęło skakać. Skandowali: „Kto nie skacze, ten za Grecją". Do rytmu dośpiewywali sobie dalej: „hop, hop, hop". Formułka się przyjęła i obecnie została wykorzystana w całkiem innym kontekście. Twitter narzędziem rosyjskiem dyplomacji Na początku maja wicepremier Rosji, Dmitrij Rogozin – ten sam, który jakiś czas temu groził na Twitterze Rumunii i Ukrainie strategicznym bombowcem – oznajmił dziennikarzom, że Rosja nie poprze amerykańskiej i europejskiej propozycji o przedłużeniu misji ISS po 2020 roku. Dodał także, że Rosja zabroni sprzedaży silników rakietowych własnej produkcji do USA. Amerykanie nie będą mogli korzystać z nich do wynoszenia na orbitę swoich wojskowych satelitów. Rogozin ponownie dodał swoim słowom powagi społecznościowej i na profilu na Twitterze zamieścił zdjęcie ogrodowej trampoliny z naciągniętą flagą NASA. Podpis pod zdjęciem informował, że: „kto nie skacze, ten jest Moskalem". Czyli z Rosji. Amerykanie wycofali wszystkie swoje wahadłowce w 2011 roku, dlatego szybko trzeba pracować nad nowym planem komunikacji z ISS. Wygląda na to, że właśnie zrobiono bardzo poważny krok w stronę zmiany stanu rzeczy na lepszy. W Waszyngtonie kilka dni temu zaprezentowano najnowszy pojazd kosmiczny Dragon II. Skonstruowała go firma SpaceX, oczko w głowie Elona Muska, przedsiębiorcy, który prowadzi także firmę produkującą elektryczne samochody Tesla. Kapsuła, która ma poważne szanse na zdystansowanie konkurencji i stanie się kosmiczną taksówką, ma ponad 6 metrów wysokości i masę ekranów w swoim środku. Jest w stanie wylądować pionowo jak helikopter. Elon Musk, inwestor o wielu twarzach i podejściu do biznesu zarezerwowanym dla prawdziwych wizjonerów, z dumą prezentował dzieło swojej firmy amerykańskim politykom. To oni zdecydują o przyszłości projektu prowadzonego przez SpaceX. Musk procesuje się także z ULA, organizacją zrzeszającą dwa koncerny Boeinga i Lockheed Martina odpowiedzialną za rakietowe silniki. SpaceX domaga się możliwości konkurowania z United Launch Alliance i otwarty rynek dla nowych propozycji kosmicznych silników. Kosmiczny wyścig Sytuacja z Ukrainą zaskoczyła nie tylko międzynarodowe organizacje gospodarcze i wojskowe, ale także teoretycznie neutralnych od polityki specjalistów od lotów w kosmos z NASA. Zimna wojna miała już nie wrócić, ale okazało się, że kosmiczne przymierze z Rosją może skończyć się różnie i szybciej niż się ktokolwiek mógł spodziewać. Pewne jest to, że w wyścigu do stworzenia kosmicznego transportera nowej generacji (czyli: niezależnego od rosyjskiej technologii) wymagany jest pośpiech. SpaceX walczy o wygraną w przetargu z Boeingiem i Sierra Nevada Corporation, dlatego Elon Musk wie, że musi robić jak najlepsze show dla ludzi, od których decyzji zależy przyszłość jego technologii. Ma ułatwione zadanie, ponieważ kapsuły z serii Dragon kilkakrotnie dostarczyły z powodzeniem sprzęt na orbitę do Międzynarodowej Stacji Kosmicznej. Projekty konkurencji jeszcze nie oderwały się od ziemi. Tysiące bydgoszczan zebrało się w środę na pl. Wolności, aby zaprotestować przeciwko ustawie ACTA, podpisanej dziś przez polską ambasador w Tokio. Uczestnicy zapowiadają, że to nie koniec."Formujemy szyk! Ruszamy w stronę pl. Wolności, to znaczy w stronę Starego Rynku oczywiście. Aha, i jest nas zdecydowanie więcej niż w Warszawie" - od tych słów rozpoczął się protest przeciwko ACTA w Bydgoszczy. Szacuje się, że uczestniczyło w nim ok. 4 tys. osób. Protestujący umawiali się na marsz przez Facebooka, tam mogli też zobaczyć mapkę z zaznaczoną trasą oraz dowiedzieć się, że marsz został zorganizowany przez osoby prywatne oraz Kongres Nowej Prawicy, Ruch Poparcia Młodych i co ciekawe, przez Młodych Konserwatystów. Protest ruszył zgodnie z planem o godzinie podpisy pod petycją przeciwko podpisaniu ACTA zbierano już od godziny 16, aż do końca. Uczestnicy przeszli ul. Gdańską i ul. Mostową, krzycząc: "Rząd się sprzedał!". Jak widać na filmie z YouTube'a, po dotarciu na miejsce, Stary Rynek był wypełniony po też została odczytana petycja. Później tłum skandował: "Donald Tusk! Gdzie Twój mózg?" oraz "Donaldzie, łobuzie, wsadzimy ci ACTA w buzię!". Na hasło: "Kto nie skacze, broni ACTA!" wszyscy protestujący zaczęli ust jednego z organizatorów padła również deklaracja: "To dopiero początek walki o naszą wolność i jeżeli ktoś spróbuje nam ją odebrać, to niestety, jak jest napisane w naszej petycji, to my wybraliśmy ten rząd, ale też my możemy go obalić!". Tłum poparł go okrzykami. Polecane ofertyMateriały promocyjne partnera

kto nie skacze ten z torunia